Przejdź do głównej zawartości

Recenzja: "Ostatnie lato" Cesarina Vighy



Autor: Cesarina Vighy
Tytuł: "Ostatnie lato"
Tytuł oryginału: "L'ultima estate"
Wydawnictwo: Wydawnictwo M
Data wydania: luty 2011
Liczba stron: 163

Ostatnie lato. Gdyby to lato było Waszym ostatnim, na co zwrócilibyście uwagę? Na to, w jaki sposób porusza się trawa pod dotykiem letniego wiatru? A może na kształt wędrujących po niebie chmur? Pani Z. przez swoje okno podgląda rodzinę kosów. I w obliczu bardzo ciężkiej choroby zaczyna snuć wspomnienia.

I tak poznajemy rodzinną historię, która zaczyna się od narodzin matki pani Z. Dziecka niechcianego, wykorzystywanego do granic wytrzymałości przez macochę, kompletnie nieuświadomionego w relacjach damsko-męskich. Gdy ojciec wyrzucił ją z domu, szybko poznała ojca naszej bohaterki i wkrótce urodziła się Amelia, czyli pani Z. Od tej chwili opowieść opiera się głównie na relacjach pani Z. z matką, kobietą apodyktyczną, której życiowym mottem zdaje się być hasło: "co ludzie powiedzą". Bohaterka opowiada o swoim dzieciństwie, o młodości i szkole u zakonnic, o pierwszej miłości, mającej na nią zgubny wpływ. Gdy postanawia się przenieść z Wenecji do Rzymu, otwiera się dla niej nowy rozdział w życiu. Poznaje przyjaciółkę, Marię Antoninę, z którą szybko znajduje wspólny język, wpada w wir rzymskiego życia i mody na chodzenie do terapeutów. A później poznaje swojego męża i rodzi córkę, dla której, jak sama przyznaje po latach, nie była najlepszą matką. 

We wspomnieniach pani Z. przewijają się zarówno radosne, jak i bolesne chwile. Znalezienie wymarzonej pracy i śmierć rodziców, która odcisnęła na niej piętno. Wyrzuty sumienia, że matka pod koniec życia była dla niej ciężarem, a teraz ona sama jest jeszcze większym ciężarem dla innych. Poznajemy cały proces choroby i diagnozowania pani Z., wędrówkę po kolejnych specjalistach i gubienie się we własnym ciele. Stwardnienie zanikowe boczne, bo tak brzmi nazwa choroby, na którą zapadła bohaterka, to stopniowe zamykanie człowieka w jego własnym ciele. I to najbardziej drażni kobietę, bo choć ciało odmawia posłuszeństwa, umysł cały czas pozostaje w pełni świadomy i sprawny. Dla kogoś, kto prowadził aktywne życie jest to największy dramat.

Wbrew opisowi na okładce, nie jest tak, że czytelnik ani na chwilę nie zapomina o chorobie bohaterki. Przez większość czasu w ogóle nie ma się wrażenia, że jest to opowieść osoby nieuleczalnie chorej. Historia pani Z. jest rozrachunkiem z przeszłością, powrotem do dawnych lat, do tego, co było ważne i ukształtowało jej życie. W obliczu nadchodzącej śmierci pani Z. jest całkowicie pogodzona z losem, ciesząc się, że jej najbardziej pożytecznym zmysłem jest nieco złośliwy zmysł dowcipu. To nie jest pełna ciepła opowieść, tylko przejmujące świadectwo stopniowego umierania i godzenia się z tym faktem. Prawdziwe, ale nie przygnębiające. Dające do myślenia i pokazujące, że czasami, pod koniec życia, radość dają tak proste rzeczy jak ptaki za oknem czy kot śpiący w nogach łóżka. Czuwający przy chorym człowieku aż do samego końca. 

Komentarze

  1. Bardzo smutna i depresyjna historia. Dziś nie mam ochoty na tę książkę, ale kto wie, co będzie jutro.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie sie ona niestety nie spodoała, ale moja mama byla zachwycona :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Będę musiała tę książkę przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta pozycja czeka na mnie właśnie na półce. Jak przeczytam to wrócę tu porównać wrażenia :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: „Dywan z wkładką" Marta Kisiel - plasterek na zszargane nerwy

Poczucie humoru Marty Kisiel jest absolutnie kompatybilne z moim, zresztą tak jest niezmiennie od czasów Dożywocia . I już od pierwszych stron Dywanu z wkładką wiedziałam, że znów przepadnę na dobre. Marta Kisiel serwuje nam bowiem koktajl doskonały: z jednej strony pełnoprawny kryminał z denatem i śledztwem, a z drugiej – cudownie ciepłą i przezabawną opowieść o rodzinie, w której każdy ma swoje dziwactwa, wielkie serce i jeszcze większy talent do pakowania się w kłopoty. W centrum tego chaosu stoi Tereska Trawna – kobieta, której nie da się nie pokochać. To księgowa z duszą perfekcjonistki, zakochana w cyfrach, kawie i kasztankach. Jej uporządkowany świat zasad i tabelek w Excelu wywraca się do góry nogami, gdy spokojne życie zamienia się w scenariusz rodem z Ojca Mateusza skrzyżowanego z Rodzinką.pl . U jej boku stoi mąż Andrzej – istny labrador w ludzkim ciele, wcielenie dobroci i anielskiej cierpliwości. Jest też córka Zoja o błyskotliwym umyśle, pijąca herbatę hektolitrami. C...

Ile się zarabia na recenzjach książek?

Zastanawiałeś się kiedyś ile zarabiasz recenzując książki na swoim blogu? Czy wiesz ile warty jest Twój czas? Nie?  To sprawdźmy.

Recenzja: „Zabić wampirzego najeźdźcę" Carissa Broadbent - kiedy serce mówi głośniej niż rozkaz

Zabić wampirzego najeźdźcę to opowieść, która udowadnia, że w świecie Królestw Nyaxii nie ma prostych granic między światłem a mrokiem, dobrem a złem, ani między tym, co boskie, a tym, co ludzkie. Carissa Broadbent po raz kolejny pokazuje, że potrafi tworzyć historie, które nie tylko wciągają, ale zostają w głowie na długo po ostatniej stronie. Tym razem poznajemy Sylinę – Arachessenkę, akolitkę bogini Acaeji. Dla świata zewnętrznego Siostry są sektą. Dla niej – rodziną. To tam, od dziesiątego roku życia, uczyła się poświęcenia, dyscypliny i tłumienia wszystkiego, co ludzkie. A jednak nawet po piętnastu latach Sylina czuje, że nie do końca pasuje. Że pod powłoką spokoju i posłuszeństwa wciąż tli się coś niebezpiecznie bliskiego… emocjom. I właśnie ten wewnętrzny konflikt czyni ją tak fascynującą bohaterką. Sylina balansuje na granicy między tym, czego się nauczyła, a tym, kim naprawdę jest. Ma w sobie mroczny humor i dystans do samej siebie, który objawia się w najmniej spodziewanych m...