Przejdź do głównej zawartości

Polskie tłumaczenia


Na pomysł tej notatki wpadłam już w piątek, gdy zobaczyłam nowy komiks WydawNICtwa. Dotyczył on tłumaczeń, a podany przykład to słowo "pathetic" przetłumaczone jako "patetyczny". Odbiór tekstu zmienia się całkowicie, gdy zamiast "jakiś ty żałosny" przeczytamy "jakiś ty patetyczny", prawda?


Ostatnio, jak wiecie, czytałam "Pięćdziesiąt twarzy Greya" i niesamowicie irytowały mnie słowa typu: rany julek, jasny gwint, o kuźwa, święty Barnabo. Czytając drugą część w oryginale, natykam się głównie na słowa: fuck, holy fuck czy holy shit. Czyżby druga część tak zasadniczo różniła się od pierwszej, czy też do polskiego tłumaczenia wkradła się cenzura? Docelową grupą odbiorców tej książki nie jest młodzież, dlaczego zatem przy ostrej erotycznej scenie polskie wydanie książki serwuje nam wykrzyknik w postaci: "rany julek"? 

W tej chwili nie przytoczę dokładnych przykładów, ale czytałam książki, które tłumaczenie odzierało z całego klimatu. I nawet dobry redaktor nie uratuje sytuacji, gdy tłumacz nie wczuje się w atmosferę oryginalnego tekstu.

Natomiast przykładem świetnego tłumaczenia, który akurat przyszedł mi do głowy, są "Rzeczy niekształtne". Ale... "Unshapely Things" na język polski przełożył Jarosław Grzędowicz. I to chyba mówi samo za siebie. Świetny autor doskonale sprawdził się w roli tłumacza. 

Być może właśnie osobom, które same piszą, łatwiej jest zrozumieć pewne niedopowiedzenia autora oryginalnej treści. Łatwiej odbierać i "wsiąkać" w tłumaczony tekst. A może to kwestia doświadczenia? Uważam, że może też być tak, że dobry tłumacz jest w stanie nieco uratować nie najlepszą książkę. Ale niestety takie przypadki są znacznie rzadsze. 

Tak naprawdę nie mam pojęcia w czym tkwi problem w przypadku kiepskich polskich tłumaczeń. Wiadomo, że każdy popełnia błędy, ale gdy cała książka staje się jednym wielkim błędem, to już ciężko mi to przełknąć. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wiele książek powinno się czytać tylko i wyłącznie w oryginale.

Komentarze

  1. Polskie tłumaczenia z reguły są żałosne i śmierdzą cenzurą na kilka kilometrów:D

    Dobry przykład podałaś - Grey - tam w wersji oryginalnej książka jest tak przepełniona zbereźnymi tekstami że od tego samego mamy wypieki na twarzy, a u nas erotyk zmienia się w książeczkę dla młodych dziewczynek które o la Boga podczas swojego pierwszego razu będą krzyczeć " o Barnabab" :D

    Dlatego jeśli mogę - zawsze wolę przeczytać orginał, a potem ewentualnie tłumaczenie;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że łatwo czyta się książkę w obcym języku kiedy zna się dany język, ale trudno czasami ułożyć odpowiednie i poprawne zdania, aby oddać klimat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Sztuką nie jest dosłowne przetłumaczenie, tylko zgrabne połączenie całości.

      Usuń
  3. Czytając książkę zagranicznego autora zawsze zastanawiam się ile w tej opowieści talentu samego autora, a ile tłumacza. Pytanie staje się jeszcze ważniejsze w przypadku, kiedy książka bardzo mi się podoba. Przykładem genialnego tłumacza jest Leszek Engelking, lub choćby Stanisław Barańczak.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, tak, tłumaczenia zachodnich książek to jedno - bo kultura zbliżona, a weźcie coś azjatyckiego. Tam nie zostaje nawet 40% oryginalnych dialogów czy tekstów.. Wszystko maksymalnie uproszczone i pozmieniane, tak żeby byle matoł był w stanie zrozumieć. I nie chodzi mi tu wcale o cenzurowanie takiego języka jak wspomniany we wpisie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Recenzja: "Wzgarda" Paulina Hendel - mrok, zagadka i bohaterowie z krwi i kości

Są takie książki, które idealnie trafiają w czytelniczy gust, łącząc w sobie to, co najlepsze z różnych gatunków. Mroczna fantastyka z gęstym klimatem, a do tego wciągająca kryminalna zagadka? Dla mnie to połączenie idealne. I właśnie to znalazłam we Wzgardzie Pauliny Hendel, książce, która okazała się jednym z moich najprzyjemniejszych literackich odkryć ostatnich miesięcy. To moje pierwsze, ale na pewno nie ostatnie spotkanie z twórczością tej autorki. Od pierwszych stron rzuca ona czytelnika w świat pełen tajemnic, które nie dają o sobie zapomnieć. Akcja powieści toczy się na wyspie, która w przeszłości była kolonią karną. I chociaż dziś żyją tu obok siebie ludzie, ogry i ziemowi, nad tym miejscem wciąż unosi się cień dawnych grzechów i brutalności. Główną osią fabuły staje się zaginięcie pracownika Czarnej Kompanii. Jednocześnie w tle wciąż powraca mroczna tajemnica z przeszłości: opuszczony dom, w którym przed laty doszło do makabrycznej zbrodni – jedyna nierozwiązana sprawa na k...

Ile się zarabia na recenzjach książek?

Zastanawiałeś się kiedyś ile zarabiasz recenzując książki na swoim blogu? Czy wiesz ile warty jest Twój czas? Nie?  To sprawdźmy.

Dlaczego „Wichrowe wzgórza” nigdy mnie nie uwiodły… i co myślę o nowej ekranizacji

Muszę przyznać – nigdy nie pokochałam Wichrowych wzgórz i od dawna zastanawiałam się, czy dać tej powieści drugą szansę. Przebrnęłam przez nią w formie słuchowiska i choć doceniam jej gotycki klimat, toksyczna relacja głównych bohaterów i wszechobecny mrok zawsze były dla mnie trudne do przejścia. Stąd moje wahanie – czy jestem gotowa na ponowne zanurzenie się w tak gęstej atmosferze przygnębienia i beznadziei? Zamiast odpowiedzi, pojawił się jednak zwiastun nowej ekranizacji – i kompletnie mnie zaskoczył. Zapowiada historię, która wydaje się mocno odbiegać od tego, co zapamiętałam z książki. Być może twórcy pójdą w stronę bardziej współczesnego, a nawet romantycznego ujęcia, łagodząc mroczny ton oryginału. Sama premiera zaplanowana na Walentynki brzmi zresztą jak przewrotny żart losu – w końcu to opowieść o jednej z najbardziej wyniszczających miłości, jakie zna klasyka literatury. Podobny ton widać na plakacie filmowym. Zamiast gotyckiej historii o obsesji i destrukcji, dostajemy ob...