Przejdź do głównej zawartości

Kobieta, która podbiła niebo - "Żona lotnika" Melanie Benjamin

"Byłam Mamą. Byłam Żoną. Byłam Tragedią. Byłam Pilotką. One wszystkie były mną, a ja nimi. Taki był nasz los, nas, kobiet, i nie mogłyśmy tego uniknąć; zawsze będziemy wzywane przez innych, czego mężczyźni nigdy nie doświadczali. Ale czyż nie byłyśmy zawsze przede wszystkim - po prostu kobietami? Czyż nie było w tym siły, zwycięstwa, klarowności - we wszystkich fazach życia kobiety?"

Charles Lindbergh - człowiek, który jako pierwszy samotnie przeleciał nad Atlantykiem i tym samym na zawsze zapisał się na kartach historii. Był pionierem lotnictwa, wyznaczał nowe trasy, bił rekordy. Ale historia często milczy o ogromnym udziale w tych późniejszych wyprawach jego żony, Anne Morrow Lidbergh. Ta nietuzinkowa kobieta została bohaterką książki Melanie Benjamin, która postanowiła opowiedzieć historię jej życia. Jej oczami.

Już pierwsze spotkanie Anne i Charlesa zrobiło na obojgu niemałe wrażenie. Oboje bardzo nieśmiali, zamknięci w sobie i nieco wycofani, dostrzegli w sobie pokrewne dusze. Anne szybko przekonała się, że życie u boku takiego człowieka nie ma nic wspólnego z bajką. Ich codzienność toczyła się w błysku fleszy. Dziennikarze byli wszędzie, śledzili ich i atakowali w najmniej spodziewanych momentach. Anne i Charles szybko stali się ulubioną Podniebną Parą. Dziewczyna błyskawicznie nauczyła się nawigować i pilotować, dzięki czemu latała z Charlesem na wszystkie wyprawy. Była jedyną osobą, której ufał właściwie bezgranicznie. A ona, szczęśliwa, że ją docenia, powoli zapominała o samej sobie. Gdy urodził się ich pierwszy syn, wystarczyło jedno słowo Lidbergha, aby zostawiła dziecko pod opieką swoich rodziców i wyruszyła z mężem na sześć miesięcy do krajów Orientu. Mimo wszystko była szczęśliwa, aż do wiosny 1932 roku, gdy ich niespełna dwuletni synek został porwany i zamordowany. Ta tragedia odcisnęła na życiu Anne piętno, o którym nigdy nie udało jej się zapomnieć. Powoli zmieniło też jej spojrzenie na męża, który nie pozwalał jej na rozpacz i opłakiwanie zmarłego dziecka. 

Kolejne lata to pasmo zarówno radości, jak i smutków. W czasie wojny oboje zostali znienawidzeni, a wręcz wyklęci przez społeczeństwo. Odbudowanie wizerunku zajęło Charlesowi mnóstwo czasu i coraz bardziej oddalało go od rodziny. Ale właśnie dzięki temu Anne przekonała się, jak bardzo jest silna i zaradna. Sama wychowywała pięcioro dzieci, prowadziła dom i załatwiała wszystkie sprawy. Charles stał się gościem, w dodatku nie zawsze pożądanym. A jednak Anne nie zostawiła go i była przy nim do końca, nawet gdy wyszły na jaw wszystkie brudy jego życia. Rzuciła wszystko i wpierała go w czasie długiej i ciężkiej choroby. I kochała go. Do ostatnich chwil.

"Żona lotnika" to książka spod znaku historical fiction. Oparta jest na biografii Lidberghów, choć główny nacisk autorka położyła na emocje. Historia widziana oczami Anne nabiera kolorów. Czytając, śmiałam się i płakałam. Przeżywałam wszystko razem z bohaterką. Z kart książki wyłania się obraz kobiety początkowo nieśmiałej, lecz później przekraczającej własne granice. Kobiety odważnej, choć podporządkowanej mężowi. Zrozpaczonej i szukającej oparcia. Odradzającej się, odnajdującej miłość w kolejnych dzieciach. Aż wreszcie silnej, niezależnej. Nie bojącej się własnych poglądów i idącej własną drogą.

Opowieść Anne jest chronologiczna, ale przerywana wydarzeniami z 1974 roku, mającymi miejsce tuż przed śmiercią Charlesa. Akcja niejednokrotnie przeskakuje o kilka lat, dzięki czemu nie jesteśmy zanudzani szczegółową relacją "krok po kroku". Ciekawym zabiegiem, na jaki pokusiła się autorka, jest odbiór przez Anne postaci takich jak Amelia Earhart czy Hermann Göring. Odbiór czysto subiektywny i naładowany emocjami. Niekoniecznie pozytywnymi.

Charles Lindbergh był bohaterem. Ale to Anne, stojąca  w jego cieniu, sklejała ich życie w jedną całość. Mimo samotności i cierpienia, nigdy się nie poddała. Potrafiła odnaleźć iskierki szczęścia w najmniejszych rzeczach. Napisała książkę, "Gift from the Sea", dzięki której kobiety ją pokochały. Mimo życia u boku Charlesa Lindbergha, z czasem odnalazła własną odrębność. "Żona lotnika" świetnie pozwala nam zajrzeć w codzienność amerykańskich ulubieńców, a jednocześnie czyni ich bardziej ludzkimi. Bardzo wciągająca lektura.


Informacje o książce:
Autor: Melanie Benjamin
Tytuł: "Żona lotnika"
Tytuł oryginału: "The Aviator's Wife"
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: październik 2013
Liczba stron: 400


Komentarze

  1. Jak dla mnie - bardzo dobra, fenomenalna lektura! Tak powinno się pisać książki - albo przynajmniej beletryzowane biografie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam kiedys coś w tym stylu i niesety musze stwierdzic, ze to zupelnie nie moja bajka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ mnie ta książka intryguje! Czekam i czekam, a w bibliotece jak nie było tak nie ... Już zaczynam tracić cierpliwość :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Intryguje mnie ta historia, przyciągają te emocje i ciekawi postać Anne :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dlaczego nie musisz kończyć każdej książki? Odzyskaj swoją czytelniczą wolność!

Są książki, które pochłaniamy z drżącymi rękami, jakby świat miał się skończyć, zanim przewrócimy ostatnią stronę. Ale są też takie, które czytamy z wysiłkiem – zdanie po zdaniu. Wmawiamy sobie, że "może się rozkręci", że "skoro już tyle przeczytałam, to szkoda przerywać", albo że "przecież ktoś to kiedyś uznał za arcydzieło". Ile razy tkwiliśmy w opowieściach, które nie dawały nam nic poza frustracją? Ile razy próbowaliśmy "wcisnąć się" w słowa jak w zbyt ciasny garnitur – niewygodny, nie nasz, ale przecież "elegancki", "polecany", "uznany"? Czas powiedzieć to głośno: nie musisz kończyć każdej książki . Nie jesteś zobowiązana wobec autora. Ani wobec recenzji, które miały pięć gwiazdek. Ani wobec siebie z przeszłości, która z entuzjazmem wyjęła tę książkę z półki i postanowiła dać jej szansę. Książki są jak rozmowy Wyobraź sobie. Nie z każdą osobą prowadzisz rozmowę do samego końca. Czasem już po kilku zdaniach czuje...

Recenzja: „Phantasma” Kaylie Smith - gotycka uczta zmysłów, która uzależnia!

To nie tylko jedna z najlepszych książek fantasy, jakie przeczytałam w tym roku. To gotycka uczta zmysłów i emocji – mroczna, gęsta od napięcia, brutalna, zmysłowa i absolutnie uzależniająca. Wchodząc do świata Phantasmy , czułam się, jakbym przekraczała próg nawiedzonego dworu – razem z Ophelią, która z pozoru wydaje się krucha, przytłoczona OCD i ciężarem przeszłości… a potem, z każdą kolejną próbą, staje się coraz bardziej nieugiętą, świadomą siebie kobietą. Nieidealną – i właśnie dlatego tak prawdziwą. Jej wewnętrzna walka, głos cienia, potrzeba kontroli – to wszystko nie znika, ale zmienia się razem z nią. Dojrzałość w wersji dark fantasy? W punkt! Siostrzane więzi i rodzinne cienie Na osobną uwagę zasługuje relacja z jej młodszą siostrą Genevieve – impulsywną, nieprzewidywalną, ale też poruszająco naiwną. To właśnie siostrzana więź, złożona z winy, strachu i głębokiej miłości, staje się dla Ophelii głównym motorem działania. A cień po zmarłej matce – nie tylko ten dosłowny...

Czy Instagram nie zabił rzetelnych opinii? Moja perspektywa

Zadaję sobie to pytanie coraz częściej. Odkąd z końcem marca wróciłam do pisania o książkach – tak naprawdę, spokojnie, z myślą, bez presji lajków – czuję coraz wyraźniej, że dla mnie wciąż najcenniejszym miejscem rozmowy o literaturze jest blog. Miejsce, gdzie słowo może wybrzmieć do końca. Gdzie można napisać więcej niż trzy zdania. Gdzie treść nie musi tańczyć przed okiem algorytmu, by zostać zauważona. Bo Instagram, choć pełen pięknych kadrów, zachwycających półek i okładek, które aż proszą się o zdjęcie, coraz częściej przypomina mi teatr iluzji. Świat, w którym książki muszą być "ładne", by zasłużyć na uwagę. Świat, w którym estetyka wygrywa z wartością. 📸 Gdzie kończy się pasja, a zaczyna strategia? Czasem zastanawiam się, czy niektóre książki zyskują popularność tylko dlatego, że dobrze prezentują się na zdjęciach. Bo mają złocenia, bo ich kolory są spójne z feedem, bo da się je ładnie sfotografować z kawą i świeczką. I czy w tym całym wizualnym hałasie nie giną cich...